by

Jedyny taki sport

Sepp Kuss i jego zwycięstwo na Vuelta Espana to prawdopodobnie kolarska historia roku. Być może nawet dekady. Gdyby nie afery dopingowe to kto wie, czy nie byłaby to historia XXI wieku. Mamy tu wszystko: oddanego pomocnika, który w końcu dostaje szansę na własny tryumf, bohatera ludu, skromnego outsidera. Ale mamy też czarne charaktery, podkręcany przez media, fanów i żony kolarzy konflikt wewnątrz drużyny oraz kuriozalny od początku, wyścig z błędami organizatorów niemal na każdym kroku. Nawet jeden z pseudonimów Kussa: „The Durango Kid” brzmi jakbyśmy mieli do czynienia z dobrym westernem, a nie jakimś wyścigiem kolarskim w Hiszpanii. Czy to moment, żeby znowu wyjść poza kolarstwo? Czy kolarska historia roku mogłaby być sportową historią roku? Czy w piłce nożnej, koszykówce, tenisie, czy formule 1 wydarzyło się w tym roku coś ciekawszego? Pewnie nie. Zatem, czy Sepp Kuss pijący szampana wzniesie rozpoznawalność swojej dyscypliny na kolejny, jeszcze wyższy poziom? Oczywiście, że niekoniecznie. Bo, żeby zrozumieć tę historię, trzeba zrozumieć kolarstwo. A to cholernie trudny do zrozumienia sport. Może dlatego tak go kochamy. 

Kilka dni temu oglądam sobie etap Vuelty w telefonie. Obok kumpel. Chcąc jak zawsze zainteresować swoim ukochanym sportem cały świat wokół mnie mowię mu: 

Piękna historia tu się dzieję! Napewno Ci się spodoba.

No? A o co chodzi?

I tu następuje pewien kłopot, bo nie do końca wiem od czego zacząć. W końcu próbując jakoś skondensować to do minimum mówię: 

Taki gość przyjechał na Vueltę jako pomocnik, a wygra cały wyścig przed swoimi liderami. Sepp Kuss się nazywa!

Sepp Kuss? Śmiesznie się nazywa. Ale jak jako pomocnik? Nie rozumiem. A w ogóle to Tour de France nie jest w tym kolarstwie najważniejsze?

No właśnie. I jestem niemal pewny, że wielu z Was miało w ostatnich dniach podobne problemy. Spróbujmy zatem krok po kroku wytłumaczyć tę piękną, acz zawiłą historię światu. Tak, żeby znowu żaden scenarzysta i reżyser z Netflixa nie spi**dolił roboty, a Wasi znajomi w końcu zrozumieli co jest ciekawego w historii chudego Chłopca z Durango i innych mu podobnych. 

W tłumaczeniu kolarstwa zaczniemy od razu od momentu kluczowego. Od podstawy. Otóż kolarstwo jest chyba jedynym znanym mi sportem, w którym nie do końca chodzi o wygrywanie. To sport w którym kolarz, który na metę przyjedzie 164. może wznosić ręce ku górze w geście tryumfu, a drugi na mecie uderzy w złości rękami o kierownicę. To jedyny sport w którym istnieje w ogóle funkcja (nie pozycja!) pomocnika. Kogoś kto pracuje dla innych, poświęcając własne ambicje. To po prostu jedyny sport, który nie jest ani sportem indywidualnym, ani drużynowym. I to jest właśnie cały problem. 

Lekcja fizyki.

Ściganie się na rowerze szosowym wydaje się proste. Z punktu A musisz dostać się do punktu B zanim zrobią to inni. Ze startu na metę. Wygrywa najszybszy. Zupełnie jak choćby taka lekkoatletyka. Jak maraton. Jak Formuła 1, czy nawet żużel. Tyle tylko, że w kolarstwie do gry dochodzą podstawowe prawa fizyki. Konkretnie aerodynamiki. Tak się bowiem składa, że człowiek jadąc na rowerze po płaskim rozwija prędkości pomiędzy 30 km/h, a 50 km/h.

Mniej więcej. Gdy jednak jedzie bezpośrednio (kilkanaście, kilkadziesiąt centrymetrów) za innym kolarzem to jadąc z taką samą prędkością męczy się mniej. Krótko mówiąc: jadąc komuś na kole radykalnie oszczędzasz siły.
I w zasadzie na tym polega całe kolarstwo szosowe. Żeby być pierwszym na mecie, a nie w trakcie wyścigu. I stąd też bierze się całe jego skomplikowanie.

Drużyna.

Skoro zatem nie warto brać na siebie wiatru i jechać pierwszym zaczęto się dogadywać między sobą i tworzyć kolarskie drużyny. Te z czasem stały się zawodowe. Zaczęły płacić kolarzom za to, by osłaniali innych kolarzy od wiatru i pomagali im w łatwiejszym dojechaniu do mety. Ci – nazywani liderami – końcówkę wyścigu rozgrywali już sami. Tak w ogromnym skrócie narodziła się funkcja kolarskiego pomocnika. I tak też uformowało się znaczenie kolarskiej drużyny. W kolarstwie jesteś częścią większej całości. Częścią swojej drużyny. Możesz być jej liderem – wtedy będziesz walczył o wygraną w wyścigu. Ale możesz też być w niej pomocnikiem: wtedy będziesz walczył o wygraną swojego lidera i mimo, że przyjedziesz na metę jako ostatni poczujesz się jak wygrany, bo to Twój lider, czyli kolarz z Twojej drużyny wygrał. Taki właśnie jest charakter tego sportu. Sportu indywidualno-drużynowego. 

Pomocnik.

Pojęcie kolarskiego pomocnika nie jest oczywiście jednorodne. Co do zasady to kolarze, którzy na trasie pomagają innym kolarzom (liderom) swojej ekipy. Powody dla którego to robią są jednak różne. 

Są pomocnicy, którzy pełnią tę funkcję tylko w danym, konkretnym wyścigu. Kiedy indziej – kiedy trasa i charakter rywalizacji bardziej im odpowiada – sami są liderami swoich drużyn i to im pomagają inni kolarze. Kolarski sezon jest długi, wyścigów jest mnóstwo. Trzeba optymalizować swoje szanse. Drużyna ma kilku liderów na różne wyścigi w sezonie.  Michał Kwiatkowski przez lata był liderem swojej drużyny podczas wiosennych wyścigów jednodniowych, ale w lipcu na Tour de France pomagał kolegom. Ci z kolei pomagali mu już miesiąc później podczas Tour de Pologne. Każdy z tych wyścigów ma inną charakterystykę i może wymagać innych liderów. 

Są też pomocnicy którzy przyjmują tę rolę na danym etapie swojej kariery. To młodzi kolarze, wchodzący dopiero do zawodowego peletonu. Muszą nabrać doświadczenia, odpracować swoje i z czasem, jeśli ich poziom na to pozwoli dostaną swoją szansę. Zdarza się też, że w rolę pomocników wchodzą z kolei kolarze starsi, ci którzy osiągnęli już swoje, najlepsze lata mają za sobą i teraz „na starość” mogą pomóc młodszym i lepszym ze swojej grupy. W decyzji o przejściu na „pomocnictwo” często pomagają im też niezłe pieniądze. Wynagrodzenia to w tym wszystkim ważny element, ale wrócimy do tego za chwilę. 

Przyjrzyjmy się najpierw trzeciej grupie pomocników. Dwie pierwsze nie powinny budzić wielkich kontrowersji. To kolarze, którzy i tak nie byliby w stanie wygrywać wyścigów, więc pracują dla innych. Nie rezygnują przy tym zazwyczaj z własnych ambicji. Ewentualnie już z nich zrezygnowali z racji wieku. To też zrozumiałe. Ale co zrobić z gościem, który ma między 27, a 33 lata, jest w szczytowym momencie swojej kariery i jest pomocnikiem. W dodatku dość otwarcie mówi: wygrywanie jest nie dla mnie. Wolę pomagać innym. Robi to przy tym za niemałe pieniądze, a rola pomocnika jest mniej lub bardziej wytłuszczonym drukiem zapisana w kontrakcie. Czy to jeszcze sportowa rywalizacja? Czy po prostu zawód, praca jak każda inna: wykonujesz polecenia ekipy i tyle. Kto zna odpowiedź na to pytanie zna kolarstwo. A najlepiej poznać je na przykładzie.

Sylwester Szmyd. Pomocnik eksluzywny.

Jest rok 2010. Najlepszym polskim kolarzem jest Sylwester Szmyd. Ma 32 lata, a wówczas dla kolarza to wiek optymalny. Polak od lat jest pomocnikiem. Nie byle jakim, bo górskim. To w zasadzie najważniejszy i najbardziej szanowany w peletonie rodzaj pomocnika, zwanego przez Włochów “Gregario”. Szmyd jeździ w najlepszej włoskiej ekipie: Liquigas. Pomaga najlepszemu wówczas włoskiemu kolarzowi Ivanowi Basso. Na najtrudniejszych górskich etapach podczas Giro Szmyd dyktuje tempo w grupie, Basso jedzie dzięki temu schowany, przyjmuje na siebie mniej wiatru i oszczędza siły. Tempo pomocnika jest jednak na tyle wysokie, że inni nie są w stanie jechać nawet „na kole”. Grupa się wykrusza, zostają w niej tylko najlepsi i dopiero wtedy Szmyd kończy pracę, zwalnia i dyktowanie tempa biorą na siebie albo kolejni pomocnicy (lepsi od Polaka, bo tu też jest hierarchia), albo sam lider drużyny wykańcza robotę. Komentatorzy doceniają pracę polskiego kolarza. Gdy wychodzi na swoje zmiany i zaczyna dyktować tempo mówią, że Szmyd „rozpoczyna swój taniec”, że „robi rzeź”. Jest chwalony przez kolegów z drużyny, przez liderów, zauważany przez media i fanów. Choć oczywiście nic nie wygrywa. Jest jednak najlepszym polskim kolarzem. Z dumą opowiada o swojej roli pomocnika. Polacy uczą się określenia „Gregario di Lusso”, czyli ekskluzywnego pomocnika, takiego najlepszego. Takiego który jest tym ostatnim dyktującym tempo w grupie. Za nim jadą już tylko liderzy. Za takiego uchodzi Szmyd. Ma wysoki kontrakt. Zarabia dużo, jest powszechnie szanowany. Gdy „robi rzeź” pod górę często słychać głosy, że mógłby równie dobrze jechać na siebie. Że bywa mocniejszy od swoich liderów. W końcu wygrywa. W przygotowującym do Tour de France wyścigu Dauphine Libere ekipa Szmyda daje mu wolną rękę, nie musi pracować na innych. Na mitycznym Mont Ventoux dojeżdża razem z hiszpańskim faworytem Alejandro Valverde, dziś już legendą kolarstwa. Valverde ewidentnie przepuszcza Polaka na mecie. Wie, że Szmyd jest pomocnikiem, że takim jak on okazje do zwycięstw nie zdążają się często. W komentarzach słychać, że to swego rodzaju wyraz szacunku do roli pomocników w peletonie. Po latach nasz kolarz podpisze zresztą kontrakt z ekipą Valverde, by to jemu pomagać w najważniejszych wyścigach. 

W szczytowym momencie kariery Szmyda: kiedy wygrywał na Mont Ventoux, albo kiedy „robił rzeź” na Giro, lub na Vuelcie słychać było jednak proste pytanie: dlaczego jest pomocnikiem? Skoro jest mocny na podjazdach (a to przecież daje kolarzowi największą przewagę) to poradziłby sobie jako lider. Przecież dyktując tempo nieraz „odczepiał” z grupy liderów innych drużyn. Czyli jest od nich lepszy. Jak nie teraz do kiedy? W końcu w sporcie chodzi o to, żeby wygrywać, czyż nie? Polak w wywiadach cierpliwie i konsekwentnie odpowiadał jednak na to pytanie. I tym samym tłumaczył ludziom zawodowe kolarstwo. „Wolę być pomocnikiem kogoś kto wygra Giro d’Italia, niż samemu zająć 10 miejsce.” – mówił. Znał bowiem swoje limity. Wiedział, że jeździ słabo na czas i w 3-tygodniowym wyścigu owszem – zająłby niezłe miejsce, z pewnością lepsze niż w roli pomocnika, ale na wygraną realnie nie miałby szans. Bo to właśnie o wygraną chodzi. Nawet jeśli nie swoją. W świecie pomocników też chodzi o to, żeby wygrać.  

Przez całą swoją karierę Sylwester Szmyd odniósł tylko jedno zawodowe zwycięstwo. Jego liderzy odnieśli ich mnóstwo. Dziś mieszka w Monako, jest dyrektorem sportowym w jednej z mocniejszych drużyn World Tour. Jest też trenerem. Podejrzewam, że czuje się spełnionym sportowcem. Jego przykład tłumaczy nam wszystko. Tak wygląda właśnie w zawodowe kolarstwo: lepszy pomocnik jest bardziej ceniony od słabego lidera. Jest wyżej w kolarskiej hierarchii, choć niżej w klasyfikacji na mecie. W żadnym innym sporcie takie zjawisko nie występuje. I co warto jeszcze raz podkreślić: ciągle chodzi o wygrywanie. Gdy w 2010 roku Giro wygrywał Ivan Basso, Sylwester Szmyd wygrywał je razem z nim. 

No dobrze. To skoro mamy już w miarę wszystko ustalone to wróćmy do głównej historii. Do historii roku w kolarstwie. A może i w całym sporcie w ogóle.

Sezon 2023:

W kolarskim sezonie jest przynajmniej kilka kluczowych momentów i wydarzeń. W dużym skrócie należy jednak uznać, że najważniejsze są Wielkie Toury, czyli wyścigi trzytygodniowe: Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta Espana. Każdemu – nie tylko kolarskiemu kibicowi obiły się te nazwy o uszy. Każdy coś tam słyszał. Oczywiście Tour jest
z nich najważniejszych, Giro jest pośrodku, a Vuelta teoretycznie liczy się najmniej. Ale to ciągle Wielki Tour. Porównując to do świata tenisowego mamy 3 wielkie szlemy, z których jeden jest wyraźnie ważniejszy od pozostałych, ale pozostałe to ciągle wielkie sportowe wydarzenia. Wygrana, czy nawet podium jednego z nich to olbrzymi sukces zarówno dla kolarza jak i jego ekipy. Wygrana, czy podium w dwóch z nich to  sukces jeszcze większy. Wszystkich Wielkich Tourów w sezonie nie wygrał jeszcze nikt. Ani ten sam kolarz, ani nawet różni kolarze tej samej ekipy. Po prostu: wyścigi są na tyle blisko siebie (od maja do sierpnia), że dobre przygotowanie do każdego z nich jest niemal niemożliwe, kolarz w końcu potrzebuje regeneracji. Drużyny zazwyczaj nastawiają się na walkę w jednym Wielki Tourze i to na niego szykują skład z liderem na czele. Walka o wygraną w każdym Wielkim Tourze jest niemal niemożliwa.No chyba że drużyna nazywa się Jumbo-Visma i jest rok 2023. 

Rok szczególny. Holenderska ekipa jest tak mocna, że może sobie pozwolić na dwóch liderów, niezależnie walczących w Giro i na Tour de France. Udaje się. Giro wygrywa Słoweniec Primoz Roglic, a we Francji triumfuje – już po raz drugi z rzędu – Duńczyk Jonas Vingegaard. Jest lipiec, a Jumbo-Visma w zasadzie już rozwaliła system. Zostaje trzeci wielki wyścig: Vuelta a Espana. Teoretycznie jest to wyścig najłatwiejszy. To końcówka sezonu i mało kto (łącznie z kolarzami Jumbo) traktuje Vueltę jako wyścig docelowy. Nikt jednak nie zamierza trzeciego w kalendarzu Wielkiego Touru lekceważyć. Jumbo-Visma gra o wszystko, przejście do historii: mają szansę jako pierwsi wygrać 3 Wielkie Touru w jednym sezonie. Żadna drużyna wcześniej tego nie dokonała. Do Hiszpanii wysyłają zatem obydwu wielkich liderów, wielkie gwiazdy: i Roglica i Vingegaarda. Jeden zdążył już odpocząć po Giro. Drugi powinien zachować jeszcze choć trochę ze swojej kosmicznej formy z Tour de France. Eksperci są zgodni: szanse na to, że Vueltę wygra ktoś spoza Jumbo-Visma są znikome. Pytanie tylko jak gwiazdy ekipy dogadają się ze sobą i kto ostatecznie będzie liderem drużyny: Primoż, czy Jonas. A jeśli – jak zapowiadają – będą liderami obydwaj, to czy nie zaczną szkodzić sobie nawzajem. Kolarska taktyka jest skuteczna wtedy, kiedy jest prosta: jeden lider i mocni pomocnicy. No właśnie pomocnicy. Skoro mamy już dwóch super mocnych liderów na Vueltę to może warto wysłać tam też super mocnego pomocnika. Człowieka od zadań specjalnych. Trzeba sięgnąć po Seppa Kussa.

Sepp Kuss. Dzieciak z Durango.

Pochodzi z Durango w stanie Kolorado. Rodzina sportowa. Ojciec był między innymi trenerem amerykańskich alpejczyków. Sam Sepp też jest mocno związany ze sportami zimowymi. Ostatecznie wygrywa jednak rower. Tyle, ze górski. Jest niezły, wygrywa krajowe zawody, startuje nawet w mistrzostwach świata juniorów w Norwegii. Na szosę trafia bardzo późno, bo dopiero w wieku 22 lat, gdy jest studentem University of Colorado. W tym wieku niejaki Remco Evenepoel będzie już mistrzem świata, a Tadej Pogacar zwycięzcą Tour de France. Sepp z kolei dopiero uczy się jeździć w peletonie. Tyle, że „Sepp can climb” jak mówi o nim jeden z właścicieli jego pierwszego, półamatorskiego zespołu o jakże uroczej nazwie: Gateway Harley Davidson/Trek Team. Dokładnie tak. Pierwszy sponsorem Seppa Kuss jest Harley Davidson. Młody Amerykanin potrafi się wspinać, jest mocny pod górę a to w kolarstwie oznacza jedno: sukces. Wygrywa Redlands Bicycle Classic, jest też czwarty na górskim etapie w uznanym amerykańskim wyścigu Tour of Gila. Takim na którym ścigają się zawodowcy. Zostaje szybko zauważony i już po roku sam jest „prosem”. W ekipie Rally Cycling jeździ tylko rok: jest w czołówce wszystkich amerykańskich wyścigów i w ekspresowym tempie trafia do World Touru. W 2 lata przeszedł drogę jaka zazwyczaj zajmuje kolarzom dekadę, a najczęściej 5-6 lat. Z resztą mało kto w ogóle do tego etapu dochodzi. Sepp jest szczęściarzem. Ląduje w holenderskiej ekipie Lotto-Jumbo, dzisiaj znanej jako Jumbo-Visma. Nazwy w kolarstwie naprawdę szybko się zmieniają. Holendrzy mają mocny team, ale z pewnością nie dominują w peletonie. Kuss wielkiemu kolarskiemu światu pokazuje się już w pierwszym sezonie, gdy efektownie wygrywa etapy i cały wyścig Tour of Utah. Jedzie też hiszpańską Vueltę, choć bez fajerwerków. Z pewnością określany jest jako wielki talent. Gdy przychodził do ekipy, holenderskie kierownictwo z pewnością mogło w nim widzieć lidera na klasyfikację generalną. Świetnego górala, który będzie walczył w Wielkich Tourach. Sepp też mógł tak o sobie myśleć. No chyba, że znajdą się inni liderzy. Lepsi. W kolarstwie można czasem nie mieć szczęścia co do miejsca i czasu w jakim się człowiek znajdzie. W 2018 roku liderem ekipy Seppa na Wielkie Toury miał być Holender Steven Kruijswijk. Tyle, że niespodziewanie pojawiają się inni. Najpierw Słoweniec Primoż Roglic, były skoczek narciarski. Rozwija się w ekspresowym tempie i już wiadomo, że będzie gwiazdą ekipy na kolejne lata. W dodatku niemal znikąd pojawia się Jonas Vingeggard, młody Duńczyk o którym świat w 2018 roku jeszcze nie słyszał. Jeden i drugi będą dominować w kolarskim peletonie i wygrywać najważniejsze wyścigi. A Sepp? A Sepp będzie pomagał. Z pewnością w innych drużynach mógłby liczyć na pozycję lidera. Zamiast tego staje się superpomocnikiem. Sylwestrem Szmydem do sześcianu. Jumbo-Visma wygrywa w latach 2019-2022 cztery Wielkie Toury. W 2023 dokłada kolejne dwa. Kuss we wszystkich tych sukcesach jest absolutnie kluczowym elementem. W górach robi rzeź. Jako pomocnik zajmuje wyższe miejsca niż liderzy innych ekip. Szybko ucina jednak dyskusje nad swoją rolą w drużynie. Jest mu dobrze. Szanuje decyzje drużyny o tym kto ma być liderem, a kto pomocnikiem. Mówi, że nie chciałby brać na siebie presji walki o wygraną, że to nie dla niego. Sukcesy Roglica i Vingegaarda traktuje jako swoje. Bo przypomnę: ciągle chodzi o wygrywanie. Nawet jeśli w roli pomocnika. Koledzy z drużyny oczywiście nie szczędzą mu pochwał i podziękowań. Kuss jest pomocnikiem lojalnym. Gdy widać, że ma lepszy dzień od swojego lidera i tak zostaje i „dowozi” go do mety. Nie zawsze tak bywało w najnowszej historii zawodowego kolarstwa. Gdy w 2012 roku Chris Froome był na Tour de France wyraźnie lepszy od swojego lidera Bradleya Wigginsa, pozostał w roli pomocnika do końca wyścigu, ale od kolejnego sezonu to on już zawsze stawał na starcie jako lider. Drużyna zmieniła hierarchię. Froome wygrywał i przeszedł do historii jako 4-krotny zwycięzca Tour de France. Z kolei bask Mikel Landa wielokrotnie gdy jechał jako pomocnik wydawał się w górach mocniejszy niż kolarze, którym miał pomagać. Kolarscy kibice stworzyli nawet hasło „Free Landa”, by ten w końcu mógł dostać szansę jazdy po swoje. Tyle, że gdy zmieniał drużynę, by móc być jej liderem nigdy tej szansy nie wykorzystywał. Jako lider nigdy nie osiągnął tyle co jako pomocnik. Kuss tych problemów nie ma. Zna swoje miejsce. Jest facetem od roboty na innych i jest z tego dumny. 

Vuelta. Przebieg akcji. 

Gdy kierownictwo ekipy ogłasza, że Sepp Kuss ma pojechać trzeci Wielki Tour w roli pomocnika w sieci słychać krytyczne komentarze. Pracował na wygraną Roglica w Giro, potem na zwycięstwo Vingegaarda w Tourze. Dajcie chłopu spokój. Samo przejechanie tych trzech wyścigów w sezonie to wielka sztuka, nie mówiąc już o odegraniu w nich tak ważnej roli jak Kuss. Ale Jumbo-Visma gra o wielką stawkę, więc wszystkie ręcę na pokład. Sepp na codzień mieszka w Andorze, więc część etapów odbędzie się na świetnie znanych mu trasach. Rodzina i pies też nie będą mieli daleko. Jedziemy. Amerykanin zrobi rzeź na kilku kluczowych górskich etapach, a Roglic z Vingegaardem już sobie poradzą z resztą stawki. Jedynym, który na papierze może im zagrozić jest młody Belg Remco Evenepoel. Cudowne dziecko belgijskiego kolarstwa, ten sam który w wieku w którym Sepp zaczynał przygodę z szosą, był już mistrzem świata. Teraz jest już rok starszy, ma 23 lata, dwa tytuły mistrzowskie i wygraną na Vuelcie w ubiegłym roku. To ma być pojedynek Jumbo-Visma kontra Remco. 

Zaczyna się chaotycznie. Nieustanne problemy organizacyjne. Ulewy, zła pogoda, ciemności. Kolarze protestują, etapy są skracane. Na szczęście wszyscy faworyci wyścigu cali i zdrowi jadą dalej. Nadchodzi pierwszy górski etap. Sepp jedzie w ucieczce. Może zaważył przypadek. Może kierownictwo Jumbo-Visma wiedząc, że bohater naszej opowieści jest w formie pomyślało: ok, mamy dwóch liderów, dlaczego nie możemy mieć trzech? Kuss wygrywa etap, jest drugi w klasyfikacji generalnej. Ktoś mógłby powiedzieć, że teraz kiedy ma już swoją nagrodę wróci do swojej standardowej roli pomocnika. Ale po kolejnych etapach przejmuje koszulkę lidera całego wyścigu.
W wywiadach cały czas uspokaja: jestem pomocnikiem, przyjechałem jako pomocnik. Teraz mam przewagę, ale wyścig jest długi, wiele etapów przed nami. W tym jazda indywidualna na czas, a ja jestem w tym kiepski. Chętnie oddam koszulkę lidera Primozowi, albo Jonasowi. Nie chcę walczyć o wygraną. Tak brzmi mniej więcej przekaz Seppa Kussa po pierwszych dniach w czerwonej koszulce lidera. Przed etapem jazdy na czas eksperci są zgodni: faworytem jest Evenepoel, a Kuss może stracić sporo czasu. Wtedy wszystko wróci do normy i znowu będzie pomocnikiem swoich liderów. Remco rzeczywiście jedzie świetnie, ale… Kuss też. Traci do wszystkich, ale nie tak dużo jak się spodziewano. Nadal jest liderem, ma półtorej minuty przewagi nad Remco. Jeszcze więcej nad kolegami z drużyny. Do końca wyścigu pozostają już tylko etapy płaskie – gdzie nic się z reguły nie zmienia – albo górskie.
A w górach Kuss czuje się najlepiej. To już oficjalne: jest liderem wyścigu i trzecim liderem swojej drużyny. Jumbo-Visma gra już nie tylko o trzeci Wielki Tour w sezonie. Mają też szanse na kolejne historyczne wydarzenie: obsadzenie całego podium wyścigu swoimi kolarzami. Wydaje się, że tylko Evenepoel może pokrzyżować im plany. Nadchodzi królewski 13. etap z metą na słynnym Tourmalet. Tyle, że zanim kolarze tam dojeżdżają Remco przeżywa koszmarny kryzys. Traci kilkanaście minut i zupełnie wypada z gry. Jumbo-Visma dominuje. Wygrywa Vingegaard, drugi jest Kuss, a trzeci Roglic. Kosmos. I w tym momencie staje się jasne: Sepp Kuss może wygrać cały wyścig. Jedynymi którzy mogą mu zaszkodzić są jego koledzy z drużyny. Ci którzy byli nominalnymi liderami, ci którzy nawygrywali się już sporo, którym Kuss zawsze pomagał i teraz właśnie przychodzi ten piękny moment, w którym mogą odwdzięczyć się swojemu wiernemu pomocnikowi. Lojalnemu pomocnikowi. Temu, który i w Giro i na Tour de France zawsze był obok swoich liderów, gdy ci go potrzebowali. Piękna historia prawda? Powtarza ją z resztą cały kolarski internet. Podobnie jak kolarze i ekipa Jumbo-Visma. Wszyscy mówią to samo: chcemy, żeby wygrał Sepp. Kochamy Seppa. Należy mu się. Internet i kibice szaleją. Dzieciak z Durango najpierw bierze na podium rekordowy łyk szampana, potem sieć obiegają zdjęcia jego psa z … własną akredytacją medialną. Na wzór „Free Landa” tworzy się hasło GCKUSS mające być zachętą, by ekipa Jumbo nie kombinowała zbyt wiele, tylko pozwoliła Kussowi być do końca wyścigu liderem zespołu. By to Jonas i Primoż pomogli teraz Amerykaninowi dowieźć zwycięstwo. Nie ma odwrotu. 

Tyle że w kolarstwo chodzi o to, żeby wygrywać. A Jonas i Primoż mimo wielu sukcesów na koncie wciąż nie są w tej materii spełnieni. Najpierw atakuje Duńczyk. Zyskuje sporo czasu. Zbliża się do Seppa w generalce. W wywiadach dalej zapewnia o lojalności wobec kolegi. W internecie wrze. Po co oni się wzajemnie atakują? To przecież jedna drużyna! Do gry wchodzi żona Roglica, która, za pomocą social mediów atakuje kierownictwo drużyny, choć oczywiście robi to mając na uwadze rolę swojego męża, a nie Amerykanina. Bo Roglic na tej całej zabawie traci najwięcej. Wygrywał już Vueltę 3-krotnie. Zawsze pomagał mu Kuss. Teraz ten sam Kuss do spółki z Vingegaardem staje mu na drodze do 4-tej wygranej. Wyrównałby historyczny rekord Roberto Herasa. Na etapie z metą na niezwykle trudnym Angliru Roglic atakuje. Vingegaard jedzie za nim. Kuss też. Wydaje się, że wjadą razem na metę i będzie po wyścigu. Ale Kuss słabnie. Koledzy z drużyny na niego nie czekają. Telewizyjni komentatorzy nie kryją zdziwienia. A nawet irytacji. Wszystkie zapewnienia o tym, że „bardzo chcemy, żeby Sepp wygrał, naprawdę mu się należy” biorą w łeb. Kuss traci kolejne sekundy. Wszystko jest na styk. Ostatecznie siada na kole jednego z rywali, minimalizuje stratę do Roglica i Vingegaarda i o ledwie kilka sekund utrzymuje się na pozycji lidera wyścigu. Na mecie jest nerwowo. Jonasowi wydaje się być głupio. Roglic jest chyba niepocieszony, że przez układy w zespole nie wygra Vuelty. Jedynym zadowolonym wydaje się być Kuss, który w swoim stylu opowiada, że w sumie nie miałby nic przeciwko temu, żeby stracić koszulkę lidera. Że w zasadzie to gdy osłabł, krzyknął kolegom „jedźcie, jest ok, poradzę sobie”. Dzieciak z Durango jest jeszcze bardziej wielbiony przez kibiców niż był do tej pory. Roglic i Vingegaard jeszcze bardziej krytykowani. I prawdopodobnie właśnie przez tę krytykę i presję wokół przez ostatnie kilka etapów nie dzieje się już w zasadzie nic. Ekipa Jumbo-Visma kontroluje wyścig, reszta kolarzy nie stanowi dla nich konkurencji. Roglic i Vingegaard wykonują pokazowe gesty lojalności wobec swojego kolegi. Jumbo-Visma jako pierwsza ekipa w historii wygrywa wszystkie trzy Wielkie Toury w sezonie. Na Vuelcie obsadza całe podium.

Czy kolarstwo zjada własny ogon?

Sepp Kuss, przyjechał na Vueltę jako pomocnik, by ukończyć ją jako wielki zwycięzca. Kibice szaleją. Piękna historia o lojalnym pomocniku, który w końcu otrzymał swoją szansę idzie w świat. Sepp Kuss zostaje „people’s champ”, mistrzem ludu, którego od dawna w kolarstwie brakowało. W oddali tylko słychać pomruki rzeczywistości. O tym, że Jumbo-Visma zabija kolarstwo przez swoją dominację. Albo o tym, że wyścigu wcale nie wygrał najlepszy kolarz, tylko ten na którego zwycięstwo postawiła ostatecznie ekipa. Przecież Roglic i Vingegaard byli lepsi na podjazdach. Gdyby cała trójka jechała w innych ekipach Kuss z pewnością by nie wygrał. 

Sam kibicowałem Dzieciakowi z Durango. Bo to piękna historia, a ja lubię piękne historie. Kolarstwo jest sportem bardzo filmowym, fabularnym, a Vuelta 2023 to fabuła absolutnie najwyższych lotów. Może i Sepp Kuss nie był najlepszym kolarzem w wyścigu. Ale go wygrał. Wygrał nie tyle na trasie w Hiszpanii, co na trasach poprzednich Giro i Tour de France. Gdy pomagał swoim liderom, zostawał przy nich w trudnych chwilach. Gdy odsuwał na bok własne ambicje. Nagroda przyszła akurat na Vuelcie i w tym sensie jest to nagroda jak najbardziej zasłużona. Nawet jeśli całe kolarstwo zjadło tu własny ogon i cała ta historia o lojalności, drużynie, hierarchii i wdzięczności przysłoniła istotę sportu. A tą jest wygrywanie. Wygrywanie najlepszych, a niekoniecznie najbardziej lubianych
i najbardziej zasłużonych. 

P.S.

Na koniec mała dygresja. Gdy podczas etapu na Angliru Kuss osłabł złapał koło innego kolarza i dzięki niemu dojechał na metę nie tracąc koszulki lidera. Kolarzem tym był Mikel Landa. Ten sam niespełniony pomocnik, który jadąc na siebie nigdy nie potrafił udźwignąć ciężaru oczekiwań.  Czy był świadomy, że znowu wziął na siebie rolę kluczowego pomocnika w wyścigu? Tego nie wiemy. 

(Visited 1 827 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

10 − 9 =

Close Search Window