Stan gry.
Jest lipiec 2023. Po stojącym na kosmicznym poziomie pojedynku Jonas Vingegaard pokonuje Tadeja Pogacara i po raz drugi wygrywa Tour de France. Kibice kolarstwa są w ekstazie: rywalizacja Duńczyka ze Słoweńcem przyniosła mnóstwo emocji, ale mimo wygranej tego pierwszego – po raz drugi z rzędu – pojedynek jakby wciąż pozostawał nierozstrzygnięty. Owszem, Jonas zdecydowanie pokonał Tadeja na trasie, ale to ten drugi wciąż cieszy się większą popularnością wśród kibiców. Wygrywa przez cały rok, atakuje, nie kalkuluje i – co jeszcze bardziej odróżnia go do rywala – uśmiecha się. Dwóch cudownie różnych bohaterów, dwóch rywali z których żaden ani myśli rezygnować z walki o wielką wygraną w Le Tour 2024.
Nie dwóch, a czterech.
Kolarstwo to jednak sport nieprzewidywalny. Kraksy, kontuzje. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Po kolarzach zwłaszcza. W roku 2014 Tour de France miał przejść do historii jako rozstrzygnięcie rywalizacji dwóch gigantów tamtego okresu: Alberto Contadora i Chrisa Froome’a. Obydwaj znajdowali się wówczas w wielkiej formie, mieli doskonałe sezony, których zwieńczeniem miał być lipcowy Tour. Rywalizacja – znowu dwóch jakże różnych kolarzy – miała być ekscytująca i zapamiętana na długo. Tyle, że walka o wygraną w Paryżu była ostatecznie nudna jak nigdy, bo i Froome i Contador przez kraksy i kontuzje nie zdążyli dojechać nawet do pierwszych poważnych, górskich etapów. Wyścig z ogromną przewagą, wygrał spokojnie Vincenzo Nibali. Koncentrowanie całej uwagi na dwóch głównych, wyrastających ponad resztę rywalach, może zatem przynieść kiepski efekt, po wielkich oczekiwaniach.
Niewidzialny reżyser sezonu 2024 postanowił zabezpieczyć się jednak przed wspomnianą wyżej ewentualnością. Ze sportowego punktu widzenia wybór dwóch największych faworytów najbliższego Touru wydaje się banalnie prosty: to właśnie Pogacar i Vingegaard. Tyle, że gdyby chcieć wybrać tych kolarzy, którzy w kontekście walki w wielkich wyścigach etapowych wzbudzają największe emocje i porywają największą rzeszę kibiców, to listę tę należy uzupełnić o dwa nazwiska. I tak o to, do brydżowego stolika pewnie dołączają Primoz Roglic i Remco Evenepoel.
Słoweniec o wygranej we Francji marzy od lat. Trzy lata temu miał ją już w kieszeni, ale na ostatniej prostej przeszkodził mu jego rodak, Pogacar. W kolejnych sezonach przeszkadzały mu kraksy, pech i… drużyna, która ostatecznie postanowiła postawić na nową gwiazdę – Vingegaarda. Naładowany pewnością siebie po tegorocznym zwycięstwie w Giro oraz podium na Vuelcie, Roglic zmienił team i otwarcie mówi o tym, że jego celem jest walka o swój pierwszy triumf w Wielkiej Pętli.
Do i tak kosmicznego zestawu faworytów dołącza ten, który ma chyba największy dar koncentrowania na sobie uwagi: Remco Evenepoel. Złote Dziecko, Nowy Merckx, Talent XXI Wieku. Do czołówki, podobnie jak Pogacar wszedł z buta 3 lata temu, ale ilość oczekiwań i konotacji z nim związanych przyćmiewa wszystko co kojarzone jest ze Słoweńcem. Kiedy wydawało się, że zostanie raczej specjalistą od klasyków, czy tygodniówek wygrał Vueltę. Kiedy wydawało się, że skoncentruje się na wielkich tourach, ośmieszył wręcz rywali na trasie Mistrzostw Świata. W tęczowej koszulce zdominował pierwszy tydzień Giro, by w atmosferze skandalu opuścić wyścig po teście covidowym. Gdy znowu o nim nieco zapomnieliśmy, ponownie został Mistrzem Świata, choć tym razem na czas. Nigdy nie wiadomo kiedy Remco powie ostatnie słowo i czym nas tym razem zaskoczy. Ma 23 lata i tyle samo wielkich sukcesów, co zaskakujących porażek. Na razie zapowiedział, że w 2024 po raz pierwszy wystartuje w Tour de France. Być może po tygodniu zrezygnuje. Być może zdarzy mu się kryzys jak na Vuelcie. Ale dopóki Remco będzie w grze, dopóty cały wyścig, będzie stał na wyższym poziomie medialnych emocji.
Wszystko ustalone.
Sezon 2024 zapowiada się zatem wspaniale. Mamy 4 wielkich kolarzy, którzy między sobą, na najważniejszym wyścigu świata, rozstrzygną między sobą to, kto jest najlepszy. Żadnych niedomówień. Żadnych usprawiedliwień. Kto wygra Tour ten wygra wszystko. Skomplikowane na co dzień kolarstwo w końcu stanie się proste. Wszystkie role rozpisane. Czekamy!
No. A przynajmniej mogłoby tak być, gdyby nie informacja z wczoraj. Tadej Pogacar – jeden z dwóch najważniejszych bohaterów wielkiej czwórki – oznajmił, że w sezonie 2024 zamierza wystartować w Giro d’Italia.
W Tourze też. I w Tourze i w Giro. Co to oznacza? No to po kolei.
Święty Grall.
Dublet Giro-Tour w jednym sezonie to we współczesnym kolarstwie Święty Grall, skalp niemal nieosiągalny. Marco Pantani zdobył go po raz ostatni w 1998 i on jeden raczył wiedzieć jaka krew płynęła wówczas w jego żyłach. Jeśli założyć, że dzisiejsze kolarstwo jest czystsze niż to w latach 90-tych (a trudno, żeby było brudniejsze), to wygrana w dwóch największych Wielkich Tourach w sezonie jest niemal niemożliwa. Próbowali najwięksi. Próbował Contador, nie wyszło. Froome wygrał Giro, ale w Tourze był trzeci. Warto wspomnieć, że Tom Doumulin zajął wówczas dwukrotnie drugie miejsce, co chyba do dziś najbardziej niedocenianym wynikiem dekady. Mniejsza z tym.
Plan. Szalony, ale genialny.
Tadej Pogacar wie, że porywa się na szaleńcze wyzwanie. Tym samym wywraca stolik. Jeśli wygra Giro, to Tour de France 2024 nie będzie już rywalizacją 4 najlepszych kolarzy świata. To będzie historia o czymś innym. O przejściu Tadeja Pogacara do historii. Pogacar ucieka do przodu i w cudowny sposoby zdejmuje z siebie presję.
Wyobraźmy sobie, że nie jedzie Giro, a mimo to przegrywa Tour. Trzeci raz z rzędu. To byłby koniec. Wielka rywalizacja w końcu by się rozstrzygnęła. Można popełnić błąd i przegrać raz. Można złapać kontuzje i przegrać drugi raz. Ale trzecia przegrana z Vingegaardem, zamknęłaby usta fanom Słoweńca.
Co innego gdyby najpierw wygrał Giro! Może i przegrał Tour, ale walczył o dublet, walczył o przejście do historii! Ambitnym przegranym jesteśmy w stanie wybaczyć więcej. Ze sportowego punktu widzenia decyzja Pogacara jest szalona, żeby nie powiedzieć: głupia. Wszyscy obserwatorzy zdają sobie sprawę, że jego dwie ostatnie porażki w Tourze, mogą mieć swoją przyczynę w tym, że Słoweniec nadmiernie eksploatuję się w trakcie sezonu, wygrywa wiosenne klasyki, atakuje, niszczy rywali, ale nie koncentruje się na samej Wielkie Pętli. Czyli nie robi dokładnie tego, co robi Vingegaard ze swoim Jumbo Visma.
Kiedy wszyscy myśleli, że w planach Słoweńca na nowy sezon w końcu zagości rozsądek i specjalista od regeneracji, ten ogłosił światu, że pojedzie drugi najtrudniejszy wyścig świata. I pojedzie go – znając Słoweńca – nie po drugie miejsce. Szalone? Głupie? Tak. Ale też genialne. Bo po ewentualnym zwycięstwie w Giro, Pogacar do Tour de France przystąpi bez żadnych oczekiwań. Z czystą głową. Z przekonaniem, że nic nie musi, że co miał zrobić to i tak już zrobił. Czyli dokładnie z takim samym nastawieniem, z jakim 19 września 2020 roku stanął na starcie górskiej czasówki na la Planche des Belles Filles. Dalszy ciąg wszyscy znamy.
Sezon 2024 zapowiadał się ekscytująco. Od wczoraj zapowiada się jeszcze lepiej.
Last modified: 18/12/2023