
Jak napisałem w biogramie przedstawiając się Wam w Kulturze Kolarskiej, większość moich idoli już zakończyła kariery, są jednak wyjątki i to o jednym z nich chciałbym dziś szerzej się wypowiedzieć.
Gdy trzynaście lat temu skierowałem swoje zainteresowanie kolarstwem w stronę szosy, Mark Cavendish był w swoim absolutnym prime time’ie. Był rok 2010, a „Rakieta z Wyspy Man” jak nazywany jest przez niektórych, dopisywała kolejne pięć zwycięstw w Wielkiej Pętli do swoich palmarès. Mimo że w kontekście sprintów był na ustach wszystkich i swoim stylem jazdy oraz osobowością już wtedy zbudował sobie image, nie byłem początkowo jego wielkim fanem. Trochę przeszkadzało mi cwaniactwo Cavendisha, które powodowało wiele niebezpiecznych sytuacji, ale też było wynikiem występów na torze. Z pewnością jednak to jego „chuligaństwo” dodatkowo jako Brytyjczykowi, dodawało mu charakteru.
Kiedy mi się odmieniło zapytacie ? Tak naprawdę chyba po feralnej kraksie z Tour de France 2017, kiedy potyczka na mecie z Saganem wyeliminowała go z wyścigu. Szkoda pomyślałem, wiedząc że Cavendish i Tour to kawał historii już w tamtym momencie. Jak dzisiaj wiemy był to również rok, kiedy została zdiagnozowana jego wirusowa infekcja, której skutki ciągnęły się przez dłuższy czas. Do tego doszedł zwyczajny, lub w przypadku gwiazd tego formatu lepiej określając-(nadzwyczajny!) pech. Cav kiedy tylko dochodził do dyspozycji lub wracał do ścigania na nowo kończył leżąc w jakiejś kraksie. Następował długi okres w którym obserwowałem go trochę na zasadzie kibicowania słabszej drużynie w piłce.
Wyobraźcie sobie Puchar Polski i dajmy na to Lech Poznań gra z Nadnarwianką Pułtusk, wiesz jak się skończy, ale człowiek się łudzi. Dlaczego najlepszy sprinter zyskał w moich oczach porównanie do V ligowca ? Z dozą przesady, jednak Mark nie prezentował już formy sprzed lat, nie prezentował też swojego cwaniactwa, które niejednokrotnie pozwalało mu wygrywać. Obrazek był smutny o tyle, że Cav nie dojeżdżał do mety w czubie, a gdy już się tam znalazł wyglądał jakby nie wiedział co ma robić wśród tej bandy młodziaków. Najgorsze nastąpiło gdy Cavendish nie gwarantował nawet, że ukończy etap tygodniowego wyścigu… Wszystko to odbijało się na jego pozycji jako zawodnika i miało odzwierciedlenie w postaci kontraktów. Pamiętam jak dziś gdy zapłakany Cav, „straszy” coś o zakończeniu kariery po jednym z wyścigów kończących sezon. W tym momencie naprawdę pomyślałem: „Nie no, takich karier nie można kończyć w ten sposób!”. Nie wiem, czy moje życzenie miało na to jakiś wpływ, ale pojawia się nagle on! Patrick Lefevere wraz ze swoją watahą. Siwy ojciec wielu sukcesów, ostatnia nadzieja Brytyjczyka.
Po tym pada prosta piłka ze strony Belga: Masz u mnie miejsce za najniższą krajową, a ja sprawię, że wrócisz do ścigania… Tekst przypominający na myśl biznesowe podejście wielu przedsiębiorców. Cavendish na garnku głównie własnych sponsorów wraca do treningów i rywalizacji, sygnalizując jeszcze przed TdF, że przypomniał sobie swoje miejsce na kresce finiszu. Przed… Sporo przed! Przecież on tam miał w ogóle nie jechać! Gdy w ostatnim momencie ze składu wypada Bennet, Mark Cavendish znów wyrusza na swój ulubiony lipcowy festiwal. Widać od początku, że udział w Tour de France 2021 jest dla niego dużym przeżyciem, a ekipa Deceuninck–Quick-Step jest zmotywowana by pomagać swojemu sprinterowi w walce o wygraną, tworząc na etapach silny pociąg, któremu przewodził doświadczony Michael Mørkøv.
Cav przypomina o sobie francuskiej publiczności już na czwartym etapie. Nasz bohater wygrywa jak przed laty wśród mocnej obstawy w największym wyścigu na świecie. Czy Pamiętacie jak pisałem kilkanaście linijek wyżej, o gościu który ma problem ukończyć etap ? Tak, właśnie wygrał dopisał swoje 31 zwycięstwo. W emocjach po przekroczeniu linii mety Cavendish zalany łzami nie mógł dojść do siebie, a w głowach wszystkich zainteresowanych kolarstwem zaczęła krążyć myśl: „Rekord Eddiego Merckxa jest zagrożony…”. Ludzie lubią rekordy, a te zdobyte jeszcze w poprzednim stuleciu mniemam, że jeszcze bardziej. To one wystawiają pomniki swoim zdobywcom i często tworzą z nich legendy. Jako Polacy pamiętamy gdy nie tak dawno Robert Lewandowski był na najlepszej drodze by pobić rekord Gerda Müller’a (co udało mu się w sezonie 2020/2021) i gdy stało się to naprawdę realne, wśród części kibiców niemieckiej piłki pojawiły się myśli „może lepiej niech on zostawi ten rekord, nie niszczmy legendy”. Lewandowski nie miał zamiaru poprzestawać, tak samo jak Cavendish, który po zwycięstwie w Fougères dopisał jeszcze kolejne trzy zwycięstwa.
Po każdym z nich przeżywałem emocje podobne do zwycięzcy, myśląc o tym, że to najlepsza sportowa historia ostatnich lat. Z piekła do nieba, historia najlepszego sprintera lipcowego grand touru zatoczyła koło. W tamtym momencie liczba wygranych etapów między nim a Kanibalem wyrównała się. Oboje liczyli po 34 triumfy etapowe. Zmiana na czele miała nastąpić na ostatnim etapie do Paryża, i trzeba przyznać że byłoby trudno o lepszą scenerię do zakończenia tej historii. Wynik zakończył się jednak trzecią pozycją dla Brytyjczyka, wyprzedzonego przez Jaspera Philipsena i Wouta va Aerta, bezlitosnych wobec jego planów. Mimo braku truskawki na torcie Tomka Hajty, wszyscy się cieszą: Mark się cieszy, że może jeszcze nie czas odkładać tego roweru, kibice się cieszą że wraca znane im show, Lefevre się cieszy, że ma swoje zwycięstwa. No właśnie… Czy aby na pewno ? Wokół postawy szefa Quick Stepu zaczynają snuć się domysły. Po świetnym sezonie 2021, Cav zostaje w drużynie na kolejny sezon i prezentuje tam bardzo dobrą formę zdobywając m.in. zwycięstwa w wyścigu Milano-Torino, podczas włoskiego Giro, a także krajowy czempionat po czym po raz drugi w karierze przywdziewa koszul mistrza Wielkiej Brytanii. Historia będąca na najlepszej drodze by znów spędzić sen z powiek fanów Eddiego kończy się gdy szefostwo Quick-Step Alpha Vinyl Team podejmuje ostateczną decyzję. Cav nie jedzie na Tour.
Nie było to zaskoczeniem. Management zespołu od dłuższego czasu informował, że ich liderem do walki o zieloną koszulkę będzie młodszy Fabio Jakobsen. Można powiedzieć „niby człowiek wiedział ale się łudził…”, w tym oczywiście ja wraz z resztą fanów Cavendisha przybierając minę nosacza sundajskiego w czapeczce reprezentacji Polski. Reszta sezonu to już plany na przyszłość, szukanie nowego zespołu, który zagwarantuje „rakiecie” wylot na kolejny wyścig dookoła Francji. Po turbulencjach i perypetiach Cavendish podpisuje kontrakt w Astanie, startuje wyścigach, jest cały czas skupiony na jednym celu. Podczas udziału w Giro d’Italia w maju po jednym z etapów siada przed kamerami wraz z całą rodziną, aby zakomunikować oficjalnie – to już jest koniec. Pełen uśmiechu dziękując Włochom za wieloletnią gościnność zapowiada, że po obecnym sezonie odchodzi z peletonu. Coś co mogło się wydarzyć już kilka lat temu, osiąga swój planowany termin. Wiemy, że przed nim jeszcze wielki cel, natomiast już to co wydarzyło się od 2019 roku pozwala stwierdzić, że jest to o niebo lepszy scenariusz dla legendy kolarstwa.
Do zakończenia wyścigu w Rzymie przystępuje jako jeden z faworytów, choć od dawna nie jest pewniakiem dla bukmacherów. Sam oglądając ostatni etap Giro myślałem o zwycięstwie bardziej życzeniowo. Finał ? Zwycięstwo Marka bez żadnych wątpliwości, wyprzedzając rywali o długość roweru. Na mecie znów wybuch emocji
i radości bo do rozprowadzenia przyczynia się, ostatecznie drugi w całym wyścigu Geraint Thomas. Takich historii chcemy jak najwięcej, tak żegnać się winszuję każdemu. Wspaniała historia wielkiego sprintera nie kończy się lecz trwa dalej, w momencie gdy piszę ten artykuł rozpoczyna się Tour de France 2023, na który jak wiemy bohater tego artykułu wybiera się na 100%.
Czy rekord padnie? Moim zdaniem, po tym co już wielokrotnie widzieliśmy nie jest to bez szans. Na pewno nikt z rywali mu tego nie ułatwi. Solidna obsada sprinterskich finiszy, nie będzie trzymać kciuków za bicie rekordów z lat siedemdziesiątych. Dla mnie już w tym momencie jest to jedna z najpiękniejszych sportowych historii, którą sam zainteresowany opisał w wydanej końcem 2021 biografii. Wiele razy myślałem, że ktoś z filmowców powinien zająć się tym jak przebiegała ta kariera, bo w chwili gdy mamy modę na sportowe produkcje, ta historia aż prosi się o szerszy zasięg. Najnowsze informację donoszą o planowanej produkcji Netflixa. Kolejny raz ktoś posłuchał mych życzeń ? Zobaczmy czy wysłucha w zbliżającym się tygodniu. Najbliższa okazja – 3 lipca. Etap Amorebieta-Etxano > Bayonne. Bądzcie z nami.
Kultura Kolarska
Grzegorz Ignatowicz
Last modified: 03/07/2023