by

Dlaczego nie podoba mi się serial Netflixa o Tour de France?

Na początku ustalmy jedną rzecz. Albo nie. Dwie. Ustalmy dwie rzeczy. 

Pierwsza rzecz: tak, będę marudził. Bo lubię. Ale też dlatego, bo kocham ten sport, całą tę jego otoczkę, KULTURĘ i pewnie dlatego od wszystkiego co związanego z kolarstwem będę wymagał. Od serialu o kolarstwie też będę wymagał. I będę marudził. 

Ale ustalmy też drugą rzecz: cokolwiek bym sobie nie pomyślał, ile bym na ten serial napsioczył, to cieszę się, że powstał. Że jest. Może dlatego, że kocham ten sport, całą tę jego otoczkę, KULTURĘ i pewnie dlatego każdy sukces kolarstwa mnie cieszy. Bo powiedzmy to sobie jasno: jest rok 2024. Planeta Ziemia. Jak robią o czymś serial na Netflixie to to jest sukces. Po prostu. Taki jest dzisiaj wyznacznik, trendów, prestiżu, sukcesu po prostu. A jak kręcą drugi sezon to tym sukces jest większy. Kolarstwo jest na Netflixie. Kolarstwo osiągnęło sukces. Brawo kolarstwo. 

A teraz przejdźmy do marudzenia.

„Bo wiesz, to nie chodzi o Ciebie. Oni to musieli też zrobić z myślą o takich co nie oglądają wyścigów, nie znają się. Żeby im się też podobało. Żeby się zainteresowali.” Jasne. Wiem. Słyszałem to w dyskusjach o tym seriale ileś już razy. Ale proszę mi wybaczyć: „Tour de France. W sercu peletonu” oceniam ze swojej perspektywy, bo z innej nie mogę. To ja ten serial oglądałem i to ja mam o nim jakąś opinię. Opinii innych mogę się co najwyżej domyślać. Sorry. 

Format. 

Źródło: Netflix

Co ciekawe wyścig taki jak Tour de France wydaje się dość łatwą materią do pokazania w serialu. Jest 21 etapów, chronologia układa się sama. Dzielisz sobie te etapy na odcinki i starczy. Tyle, że takie rozwiązanie wymagałoby uczestnictwa w serialu wszystkich ekip. Wtedy mielibyśmy prawdziwy serial o największym wyścigu świata. Nie da się? Ok, no to weźmy jedną drużynę i pokażmy jak sobie radzi. To 8 kolarzy, każdy będzie miał jakąś, swoja historię. Mamy gotowy serial o Tour de France z perspektywy dajmy na to Teamu Ineos. Niech będzie. No nie. Netflix do serialu zaprasza 10 drużyn. Mamy zatem 8 odcinków, 10 drużyn i jedno Tour de France. Jak to pokazać? Jak to dobrze, w miarę chronologicznie, w ciekawy i zrozumiały sposób pokazać? Podpowiem Wam: nie da się.

Twórcy serialu uznali, że można wydłubać zatem kilka różnych historii, a sam przebieg wyścigu wraz z jego chronologią potraktować jako tło. Cóż. Przy tym układzie pewnie innego wyjścia nie było. Tyle, że ma to swoje poważne mankamenty. 

W naszym serialowym świecie każda historia znaczy bowiem mniej więcej tyle samo. Innymi słowy: mniej więcej tyle samo czasu poświęcamy tu wątkowi zawiedzionego swoją jazdą Bena O’connora co rywalizacji Tadeja Pogacara
z Jonasem Vingegaardem o zwycięstwo w całym wyścigu. Tyle samo znaczy tu tragiczna historia Marka Cavendisha, co kiepska forma Fabio Jakobsena. Tymczasem powiedzmy to sobie jasno: o niektórych z tych historii można by pisać książki i kręcić osobne seriale. Inne są i będą naciąganym przez scenarzystów tłem.  

Wątki są zatem niewspółmiernie eksponowane w stosunku do ich wagi. Dobrze, że są, bo niektórych historii po prostu w serialu nie ma. Victor Layaf wygrał pierwszy od lat wyścig dla Cofidisu. Wielka rzecz, dramaturgia. Ale ok: Cofidis nie bierze udziału w serialu. No trudno, szkoda. Ale czemu zwycięstwo Michała Kwiatkowskiego pokazane jest jedynie jako tło rzekomego konfliktu Carlos Rodrigueza z Tomem Pidcockiem? Serio? Czy można zrobić serial mający pokazywać kolarstwo w roku 2023 i nie pokazać w nim Seppa Kussa? Przecież zarówno Ineos jak i Team Visma brały udziału w zdjęciach! Ale nic. Wybór tematów jest dziwny i przypuśćmy, że wynika z kłopotliwego pomysłu na format. Tak zrobiony serial dalej może być dobrym serialem. Wystarczy, że treść będzie zjadliwa.
Albo chociaż dobrze pokazana. 

Klimat.

Źródło: Netflix

To specyficzny sport. Powtarzamy to  w Kulturze Kolarskiej jak mantrę. Gdyby sporty były gatunkami filmowym, to kolarstwo byłoby to tak zwane „kino europejskie”, „arthausowe” spod znaku Nowych Horyzontów. Kolarstwo to leniwy film. Wolno się rozpędza, trwa długo. Ale ma swój klimat, wkręcasz się. Kolarstwo to skomplikowana opowieść, która potrzebuje czasu. Wyścig w rzeczywistości trwa kilka godzin. Często nudnych. Polubiliśmy tę nudę. Opowiadamy wtedy o lokalnych szynkach, zameczkach, albo wspominamy występ Darka Baranowskiego w tej samej okolicy sprzed 30 lat. Bo tak w praktyce wygląda oglądanie kolarstwa. Nuda. Nic się nie dzieje. Ale to jest fajne. Komentatorzy często milczą. Po prostu. Kolarstwo to spokojny, klimatyczny film. To wytrawne kino.

Netflix tymczasem zrobił z kolarstwa film hollywoodzki. Z efektami specjalnymi, wybuchami, laserami, dynamiczną akcją, znienacka pojawiającymi się dramatami. W tym serialu nie ma paru sekund ciszy. Dosłownie paru sekund. Sprawdźcie sobie. Cały czas twórcy muszą nam sugerować jaką emocje mamy odczuwać. Każda emocja ma tu swój dźwięk i to niespecjalnie zaskakujący. Tu nie ma scen nad którymi można kontemplować, odczytać je po swojemu. Masz się smucić, śmiać, bać dokładnie wtedy kiedy chce tego producent serialu. Dokładnie, co do sekundy. Ten łopatologiczny kierunek jest normalny, taki się często robi seriale. Komuś się to może nawet podoba. Mnie się nie podoba. Pardą. 

Z filmowego punktu widzenia mamy zatem serial odpowiadający bardziej standardom MMA, a nie kolarstwa. Klimat nie. Format też nie. Co jeszcze może uratować taki serial? Prawda. Prawda nas wyzwoli.

Prawda. Czy fałsz?

Tym się powinien bronić każdy film, czy serial dokumentalny. Prawdą. Nawet jeśli prawdy nie pokazuje, to musi to zrobić tak, żebyśmy nigdy tego nie zauważyli. Nagrodzony Oscarem „Searching for Sugar Man” nie pokazał całej prawdy o Sixto Rodriguezie. Część przemilczano, część naciągnięto. I co z tego? Wyglądało na prawdziwe i to widzowi wystarczyło. Ile było na świecie osób znających prawdziwą historię niszowego amerykańskiego muzyka
z Detroit? Ilu ludziom naciąganie niektórych wątków mogło przeszkadzać w odbiorze, zabierać przyjemność oglądania „czegoś prawdziwego”? Z pewnością niewielu. No właśnie. Fanów kolarstwa jest trochę więcej. Poczucie fałszu, reżyserowania to najgorsze co możemy zobaczyć w dokumencie. A jak ktoś ogląda na co dzień wyścigi, jak zna szerszy kontekst poszczególnych wypowiedzi, to w serialu Netflixa zauważy tego mnóstwo. I serial zaczyna mu przeszkadzać.

I tak pokazuje się nam nam przykład szereg „autentycznych” rozmów kolarzy z ich rodzinami, czy przyjaciółmi
z gatunku „W tym roku Tour de France jest dla Ciebie ważne? Tak, myślę, że to dla mnie najważniejszy wyścig”. Innym razem w autokarze Jumbo Visma dyrektor sportowy odkrywa niezwykle strzeżoną tajemnicę taktyki swojego zespołu mówiąc do kolarzy „Naszym najgroźniejszym rywalem jest Tadej Pogacar, musimy się skoncentrować by
z nim wygrać. Tak, Pogacar jest groźny” – odpowiadają kolarze. Oczywiście cytaty mogą być niedokładne, ale dalej jest to sterta nic nieznaczących, przewidywalnych i sztucznych do bólu dialogów. Jest tego w serialu całe mnóstwo. Czy znajdziemy w tym serialu choć trochę prawdy? Choć trochę „mięsa”? Nerwowych i autentycznych reakcji, złości, smutku, radości? Czegoś czego nie moglibyśmy znaleźć sobie sami w mediach społecznościowych? Bo nie oszukujmy się. Od serialu dokumentalnego mamy prawo oczekiwać, czegoś więcej niż od filmików z Instagrama wrzucanych przez kolarskie ekipy.

Mamy scenę w której Ben O’Connor dowiaduje się o śmierci Gino Madera. Chcę wierzyć, że prawdziwą. Mamy wejście Wouta Van Aerta do autokaru w takim stylu, że najlepszy aktor nie byłby w stanie jej odegrać. Dyrektorzy sportowi Emiratów są zupełnie serio zdenerwowani przed czasówką Tadeja i opieprzają motocyklistę z kamerą. Jest przynajmniej kilka innych momentów, w który jako odbiorca na co dzień śledzący kolarski świat myślę sobie w końcu „O! Tego nie wiedziałem! O! Serio tak powiedział? Serio się tak zachował?!”. To były momenty prawdy. Momentów tych było stanowczo za mało, ale były. Dobre i to. 

Wyłącz kamerę! Ok, ale włącz myślenie

Źródło: Netflix

Śmiem przypuszczać, że ktoś odpowiadający za serial był świadomy tego, o czym piszę powyżej. Że w którymś momencie ktoś powiedział „Ej, ej. Ale nie ma tu mięsa! Pokażcie mi coś prawdziwego! Konflikty! Dramaty! Nie ma? To je stwórzcie!”. I tu rzeczywiście zaczyna się dramat. 

Bo przynajmniej kilka wątków wydaje się naciąganych. A jeśli nie naciąganych, to szytych.
I to grubymi nićmi. Takimi, które widać. Tom Pidcock i Carlos Rodriguez byli współliderami drużyny Ineos.
Serial próbuje nam pokazać, że między dwoma zawodnikami kwitnie w trakcie wyścigu konflikt o przywództwo,
a młody Brytyjczyk nie chce poświęcać się dla swojego hiszpańskiego kolegi. Brzmi ciekawie. Czy rzeczywiście tak było? Nie wiemy, bo w gruncie rzeczy nie pada tam żadnego jednoznacznie dokumentujące taki konflikt zdanie.
Nie ma żadnej sceny, która by wprost dowodziła, że Pidcock nie chce pomóc Rodriguezowi, że jest problem z jego niesubordynacją. Zamiast tego, jest zlepka ogólnikowych zdań, krótkich i nerwowych scen z których w gruncie rzeczy nic nie wynika. Wisienką na torcie jest najprostszy trik gatunku, czyli szybko rzucone, nagrane z ukrycia
w nerwach „wyłączcie kamery!”. Mamy zatem zlepek scen opatrzony dramatyczną muzyką i jasny komunikat: dzieje się dramat! Tyle, że nic poza chęcią producentów serialu byśmy ten dramat widzieli, nie wskazuje na to, że ten dramat się rzeczywiście wydarzył. Co powiedział Pidcock po wyłączeniu kamery? Magia tego tricku polega na tym, że nie wiemy. Może przyznał się do dopingu i zabójstwa małego kotka, a może puścił bąka i nie przeprosił. Nie wiemy. Ale wiemy co twórcy serialu chcieli byśmy myśleli. Że dzieje się dramat.  Podobnych dramatów jest w serialu kilka. Czy Netflix zmyśla? Być może. Czy pokazuje prawdę? Też być może. Problem jest taki, że w obydwu przypadkach robi to nieudolnie, a widz czuje fałsz. A przynajmniej ja go czuję, sorry. A to jak – napisałem wyżej – jest absolutnie najgorszym co można czuć oglądając film, czy serial dokumentalny. 

Może to nie dla mnie. 

No dobrze. Tyle ja i moje marudzenie. Napisałem na wstępie, że piszę to w swoim imieniu, czyli w imieniu kogoś kto dawno temu włączył kolarstwo do swojego jadłospisu i obecnie pod różnymi formami stanowi ono podstawę mojej diety. Być może jednak nie dla mnie był ten serial. Ja już kolarstwo znalazłem i w miarę poznałem. W końcu chodzi o to, żeby zainteresować nim innych. Czy jednak „niekolarski” widz, rzeczywiście jest tym widzem do którego ma trafić „Tour de France. W sercu Peletonu”? Być może. Czy trafia? Być może. Czy można to zrobić lepiej? Zdecydowanie tak. 

Źródło: www.filmweb.pl

Spróbujmy zatem wbrew temu co pisałem wyżej wczuć się w widza, który kolarstwo poznawać będzie poprzez serial Netflixa. Na początku nie wiesz o kolarstwie nic. Nic, a nic. Jakieś chłopy jeżdżą na rowerach. Wygrywa ten kto dojedzie pierwszy, prawda? No właśnie. Niby tak, a jednak nie do końca. Świetnie wiemy, że to dość skomplikowany sport. Ale Netflix to na szczęście wie. Steve Chainel i Orla Chennaoui pełnią w serialu funkcje narratorów tłumaczących zarówno przebieg wyścigu jak i cały kolarski świat. Robią to zresztą całkiem nieźle tyle, że twórcy serialu używają ich wypowiedzi wtedy kiedy uznają to za stosowne.
I tak na na przykład oglądasz scenki rozmów z Woutem Van Aertem i Jonas Vingegaardem, rozmawiających o tym, że „jeden ma wspierać drugiego”. I super, ale wątpię czy się domyślisz o co chodzi, bo sama idea „jazdy na kole”, czyli właśnie wspomagania jednego kolarza przez drugiego wytłumaczone jest w 2. odcinku, 2. sezonu. Czyli twórcy serialu zakładają, że do tego momentu musisz sobie słuchać tych dziwnych rozmów i co najwyżej domyślać się o co chodzi. Kojarzycie ucieczki? Takie zjawisko w kolarstwie? Że ktoś tam jedzie z przodu, ale najczęściej go doganiają? Takie dość chyba powszechne, nie? No to w serialu dowiecie się o nich w 7. odcinku 2. sezonu. Wcześniej będziecie oglądać świat kolarski, w którym takie zjawisko nie istnieje, bo nikt o tym nie wspomniał. „Gregario”? Kolarz poświęcający swoje ambicje na rzecz pracy dla innych? Może nie pamiętam, a może znowu nikt o tym nie wspomniał. Kim jest Wout dla Jonasa? W połowie pierwszego sezonu ten pierwszy wspomina, że jest za ciężki i nie może wygrywać w górach. Tyle. 
O charakterystyce wyścigów jednodniowych i tego jak się mają do Tour de France nikt nie wspomina. Wout jest po prostu tym pomocnikiem, który czasem wygrywa też etapy. I jest gwiazdą. Czemu? Nie do końca wiadomo.
Kim w kolarstwie jest Julian Alaphilippe? No jakimś tam znanym kolarzem z Francji. Był Mistrzem Świata. Ktoś tłumaczy co to są w kolarstwie Mistrzostwa Świata? Nie bardzo. Takie przykłady można mnożyć i mnożyć. 

Nie twierdzę, że „widzowi niekolarskiemu” ten serial też się nie spodoba. Może i się spodoba. Co więcej: jest to całkiem prawdopodobne. Ale czymś co się takiemu widzowi spodoba, nie będzie opowieść o kolarstwie, lecz teledysk o czymś około kolarskim. Bo coś około kolarskiego zostało takiemu widzowi zaserwowane. W dodatku
w formie teledysku.

Zalety? Są. Pewnie, że są

Nie można być aż tak marudnym. Wszystko co napisałem wyżej to moje osobiste urazy. Bywa. Jednocześnie tak bardzo kocham ten sport, że każdy jego sukces mnie cieszy. A jak napisałem wyżej: serial na Netfliksie to sukces. Czy więcej osób zainteresuje się kolarstwem? Pewnie tak. Czy wykorzystano potencjał? Ja uważam, że nie. Są natomiast elementy, które nawet takiemu marudzie jak ja się w tym serialu spodobały. Jest kilka na tyle charakterystyczny postaci, że są w stanie przykuć uwagę. Szef ekipy Alpecin ze swoim psychopatycznym wzrokiem
i spokojem na twarzy. Rzeczowi i cyniczni do bólu Grischa Niermann i Richard Plugge. Zakorzeniony w starym świecie Marc Madiot. Te postacie były „jakieś”, wydawały się prawdziwe. No i zdjęcia. Ujęcia, których na co dzień nie widzimy
w kolarstwie, bo żadna telewizja nie jest nam w stanie ich zaprezentować. Zjazdy, finisze, kraksy. Netflix przy całym swoim efekciarstwie wnosi tu jednak oglądanie ścigania się na rowerze na wyższy poziom.

Źródło: Netflix

Nie jesteśmy jednak w sercu peletonu. Jesteśmy w głowie. I to nie peletonu, tylko reżysera, producenta i pewnie jakiejś szychy z Netflixa. Czy pokazali nam współczesne kolarstwo? Nie, pokazali nam produkt kolarskopodobny. Czy zrobili o tym rzetelny serial dokumentalny? Nie, nakręcili efekciarski, 8-odcinkowy teledysk. Z ładnymi i nowoczesnymi ujęciami. Czy pokazali coś czego nie widać w social mediach? Tak, ale było tego zdecydowanie za mało. Najważniejsze pytanie jest jednak inne: czy pomogli kolarstwu w rozwoju? Jednak tak. I to cieszy. Na koniec jeszcze jeden plus. Oglądając te 8 odcinków 2. sezonie cholernie zatęskniłem za Tour de France. Za lipcem, za Francją,  za tymi kolarzami i za tymi emocjami. Niech to się już zaczyna!

(Visited 1 024 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

piętnaście + jedenaście =

Close Search Window