by

Weekend otwarcia?

To w końcu kiedy zaczyna się to prawdziwe ściganie? Dla jednych początkiem sezonu będą wyścigi w Australii i zarywając noce, będą się zastanawiać, co sądzić o triumfatorach poszczególnych etapów oraz który z nich ma szansę stać się nową gwiazdą, a komu tylko gwiazdy sprzyjały bo „real heroes” po prostu jeszcze kręcą, spalając zbędne kalorie po zimie, w cieple letnich miesięcy na południowej półkuli. Drudzy odpowiedzą, że sezon rozpoczyna się w trakcie jednego z kilku wyścigów rozgrywanych na półwyspie Iberyjskim lub klasyków na Majorce. Tak naprawdę, od wielu już lat kolarski kalendarz powiększa się o kolejne wyścigi rozgrywane w styczniu i lutym. Sezon trwa coraz dłużej, również dlatego, że rozpoczyna się wcześniej. Z roku na rok obsada tych imprez liczy więcej poważnych nazwisk (z wielu powodów).

Źródło: Instagram

Natomiast dla ogromnej rzeszy kibiców z Belgii i Holandii, prawdziwym początkiem sezonu jest weekend klasyków, który czeka nas już za kilka dni. Choć nie mam rodziny w żadnym z tych krajów ani nie łączą mnie z tym regionem żadne inne powiązania, to od lat skłaniam się ku tej części kolarskich kibiców. Dlaczego, pytacie? Bo to klasyki! I to północne! Kiedy lata temu zainteresowałem się ściganiem na szosie, pierwszym wyścigiem, który przykuł mą uwagę do samej mety była Flandria, którą przypadkiem ktoś włączył przy świątecznym stole. Walka od startu do mety, w ojczyźnie kolarstwa, na śliskich brukach i wąskich drogach, wśród gości kręcących z zaciśniętymi zębami bark w bark, na krótkich lecz stromych podjazdach. To już nie żadne wygrzewanie się w słońcu Emiratów czy choćby wybrzeża Algarve. Tu znowu wracają długie rękawy i kapryśna pogoda, która często chłodem trzeźwi kolarski zapał, ale za to rozgrzewa serca belgijskich kibiców, bo jak już wspomniałem, dla nich to właśnie pierwsze bruki tak naprawdę otwierają sezon kolarski.

Źródło: Instagram

Omloop Het Nieuwsblad, bo o nim konkretnie mowa, przypada tradycyjnie na jeden z ostatnich weekendów lutego i jest najczęściej pierwszym poważnym polem rywalizacji tych spośród kolarzy, którzy specjalizują się w wyścigach klasycznych, czyli jednodniowych i swą formą celują w imprezy rozgrywane w Belgii i Holandii do drugiej połowy kwietnia. W momencie, kiedy piszę ten felieton, ogłoszona została już lista startowa, a na niej żadne tam wyłącznie drugie noże czy inny kolarski narybek. W każdym z zespołów znajdziemy lidera wraz z doświadczonymi zawodnikami, którzy są tak bardzo cenni w tego typu wyścigach. Skład Vismy to, przede wszystkim, ubiegłoroczny zwycięzca Dylan Van Baarle, uzupełniony Woutem, Christophem Laporte i Tiesjem Benootem. Dla Soudal-Quick Step to tradycyjnie ważny wyścig, a swą formę będzie miał szansę zaprezentować Alaphilippe, w towarzystwie Kaspera Asgrena i Yvesa Lampaerta. Na czele Ineosu zobaczymy Toma Pidcocka, a Treka poprowadzi Jasper Stuyven obok Tomsa Skuijnsa i Tima Declerqa. Warto również wspomnieć o Stefanie Kungu w Groupamie oraz Albrto Bettiolu i Michaelu Valgrenie w EF Education-Easypost, a także, wracającym do ścigania po przerwie, Biniamie Girmayu z ekipy Intermarche-Wanty, który jest jednym z wielu zawodników, którzy powracają do startów po tygodniach zgrupowań. Nas niewątpliwie cieszy udział trójki Polaków: Łukasza Owsiana, Kamila Gradka i Kamila Małeckiego, którzy również wracają po rywalizacji po dwóch tygodniach przerwy.

Źródło: Instagram

Równie wielkie emocje (a może i większe) powinien zapewnić nam wyścig Elity kobiet, którego lista startowa wypełniona jest tyloma gwiazdami, że rozpisałbym się na kolejne pół strony, więc odsyłam do internetu. Z redaktorskiej poprawności wypada jednak wspomnieć choć kilka, więc na starcie w Gandawie zobaczymy na pewno: Lotte Kopecky, Demi Vollering, Cecilie Uttrup Ludwig oraz Elisę Balsamo. My najbardziej czekamy na występ Kasi Niewiadomej wespół z Agnieszką Skalniak-Sójką, bowiem będą jedynymi Polkami na starcie sobotniego wyścigu. Trasa liczyć będzie odpowiednio: 127 kilometrów dla pań  i 202 kilometry dla panów. Emocje zapewnią m.in. kultowe podjazdy. U mężczyzn będzie ich 12 (w tym znane i legendarne już odcinki takie jak Muur-Kappelmuur i Bosberg) oraz 9 sektorów brukowanych. Choć paniom, w związku z krótszą trasą, przypadnie mniej trudności to, podobnie jak w męskiej edycji wyścigu, o zwycięstwie najprawdopodobniej zdecyduje wcześniej wymieniona para podjazdów na 12 km przed linią mety.

Źródło: Instagram

Nie mogąc doczekać się soboty wspomnę Wam tylko, że to nie koniec, bo nazajutrz po Omloop tradycyjnie już odbędzie się kolejny z wyścigów „weekendu otwarcia”, czyli Kuurne–Brussels–Kuurne, w którym startować będzie wielu z zawodników sobotniego startu. Ten, choć mniej prestiżowy, przynieść może równie wiele niespodzianek, bo jest wśród wielu nazywany klasykiem dla sprinterów. Kończę swój wstęp do początku wiosennych batalii, który jest moim ulubionym momentem sezonu i mam nadzieję, że i Was przyciągnie w sobotę przed telewizory. Ja zaś tym razem udam się na wygodną sofę do Belgów w Calpe, gdzie brabanckie piwo i głośna flamandzka gadka jeszcze bardziej uświetnią mi ten wyścig. Pozdro!

(Visited 170 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jeden × dwa =

Close Search Window