…i od razu nadmienię, że nie chodzi tutaj o Adelajdę Iwanowną z Idioty Dostojewskiego, ale o przepiękne i otoczone niemalże istnie kolarskimi górami miasto w południowej Australii.
Miejsce na tyle niespotykane, że na co dzień nie szanuje się tutaj kolarzy na drogach chyba jeszcze bardziej niż w Polsce, ale w ramach aktu dobroci, daje się im jeden, trochę ponad tygodniowy wyjątek od tej restrykcyjnie pilnowanej reguły — w trakcie Tour Down Under, kiedy to nieprzerwanie od 24 lat, zwyczajowo na początku nowego roku, osobnicy w obcisłych wdziankach są wyjątkowo oczekiwani, a Adelaide i jej okolice zamieniają się w stolicę światowego kolarstwa.
—-
„Hi, how are you?”
Słyszysz za każdym razem, gdy po zmianie świateł znowu delikatnie się wymieszacie i ktoś nowy dołączy do Twojej pary, w tym imponująco długim, utworzonym głównie z kolarzy amatorów rowerowym pociągu. To krótkie powitanie, okraszone jakże mocno ogólnym pytaniem jest pewnego rodzaju znakiem rozpoznawczym i równocześnie staje się czymś, co wszyscy przyjezdni do Adelaide już na zawsze będą kojarzyć z tym miejscem i jego całą, cudowną niepowtarzalnością.
Dlaczego? Bowiem tutaj nikomu nie wystarczy, że odpowiesz „Good, thank you, how are you?”. O nie. W Adelaide każdy oczekuje, że otworzysz przed nim kawałek swojej codzienności, a ktoś będzie mógł przybliżyć Ci później kawałek własnej. Ta para prostych słów w mgnieniu oka potrafi otworzyć drogę do zbudowania wyjątkowych znajomości i tworzy całe piękno oraz niepowtarzalny klimat wspólnych, przyjacielskich coffeeride’ów w okolicach stolicy południowej Australii.
A uwierzcie mi, trochę tu już jestem i z własnego doświadczenia powiem, że naprawdę było dotychczas co jeździć. Jest co jeździć i jak już Wy tu przyjedziecie, to nadal będzie co jeździć.
Płasko czy pod górę?
Adelaide, podobnie jak wszystkie australijskie aglomeracje, leży przy samym wybrzeżu. Fakt ten w żadnym wypadku nie sprawia, że na tle innych jest to miasto w jakikolwiek sposób wyjątkowe, bowiem o tym stanowi zupełnie co innego — bliskość okolicznych gór.
I tak też, po pokonaniu paru denerwujących skrzyżowań, ze ścisłego centrum w dosłownie parę minut jesteśmy w stanie „odbić w lewo” i jechać w kierunku oceanu, aby zrobić „superlajtową setkę”, nie łapiąc przy tym więcej niż 200 kilka metrów przewyższeń, albo jak prawdziwi zawodowcy, „śmignąć w prawo” i jeszcze szybciej, wyskoczyć w kierunku pobliskich wzniesień. Zdecydowanie spokojniejszych (szczególnie w weekendy) dróg, gdzie świat stoi przed nami otworem i tylko od naszej nogi zależy, czy postawimy na tym, by skończyć 100-kilometrową pętlę na 1000, 1500, czy ponad 2000 metrów przewyższeń.
Oczywiście te całe pobliskie góry to nie jest to samo co Dolomity, Alpy, czy chociażby ciut niedoceniane, a nadal przecież genialne pasmo Sierra Nevada. Dlatego też, na szaleństwa typu nieprzerwanie w uphillu 30 kilometrów z 2k w pionie, raczej nie mamy co liczyć, ale nadal znajdziemy tutaj podjazdy, na których łydka potrafi czasami zapiec.
Chociażby najbliższy centrum (lokalny Przegibek) Norton Summit (w tym roku pominięty na trasie TDU), to przyjemna, trochę ponad 5-kilometrowa zabawa ze średnim nachyleniem 5%. Ciut od drugiej strony mamy zaś starą autostradę, która oferuje prawie 9-kilometrową wspinaczkę, ze średnim nachyleniem 4.7%. Tylko parę kilometrów dalej jest też przyjemnie wydłużone Montacute (11 km, 4%), albo oferujące widok na niesamowitą panoramę miasta – Greenhill Road (7 km, 6.6%). Wymieniać mógłbym tak jeszcze długo, ale po co? Skoro najważniejsze jest, abyście zapamiętali to, że na te wszystkie piękne wspinaczki możecie dojechać z centrum miasta w mniej więcej 20 minut, a po zjechaniu z nich, w podobnym czasie wrócić nad ocean, aby powygrzewać się jeszcze tego samego dnia na plaży.
Klimat tworzą ludzie.
Tak w skrócie, jest tutaj gdzie jeździć i dodatkowo ma też kto jeździć. Wspomniany wyżej Norton Summit w całej swojej karierze ma już na liczniku ponad 600k prób podjazdu (dla porównania Alpe D’Huez to niecałe 225k prób), podjętych przez ponad 25k różnych kolarzy. Kolejno. Wyobraźcie sobie, że słynny podjazd pod Willunga Hill (7.4% średniego nachylenia, na 3 km), który wrócił do tegorocznej trasy TDU po rocznej absencji, był tak wytęskniony przez fanów kolarstwa, że w dzień wyścigu pokonało go z włączoną Stravą 1800 osób. Tak, prawie 2-tysiące kolarzy i rowerzystów wjechało na tę górę w jeden dzień. W Australii. Nie we Francji, Włoszech, czy innej Hiszpanii. Pomyślałbyś? Czy doczekamy się kiedyś takich ilości na najbardziej epickim podjeździe na świecie, czyli Przegibku?
Australijczycy uwielbiają jeździć w grupach, a organizowane ustawki potrafią być tutaj naprawdę spektakularne. Ze względu na to, że przepisy drogowe w Australii są momentami ciut mniej restrykcyjne niż w Polsce, to na ulicach można pozwolić sobie na trochę więcej. Teoretycznie nad Wisłą też się tym za bardzo nie przejmujemy gdy jest nas ponad limit, ale w Australii nawet nie trzeba udawać, że jedziemy w kolumnach po 15 osób, albo spotkaliśmy się tu wszyscy zupełnie przypadkowo.
Tym samym na największej ustawce, na której miałem przyjemność się zjawić, w romantycznym peletonie jechało obok siebie, bez żadnych przerw, ponad 100 pedalarzy. Serio. A więc jeśli chcesz poczuć się tak, jakbyś jechał wyścig z masą kolarzy dookoła, ale bez stanów przedzawałowych, to już wiesz dokąd uciekać przed europejską zimą na przełomie 2024 i 2025.
Kolarska mekka
Przez to, że życie jest tutaj ogólnie trochę wolniejsze niż w Sydney czy Melbourne, to ludzie w Adelaide mają zdecydowanie mniejsze parcie na szkło i bardzo lubią angażować się w głębsze obcowanie z innymi. Pragną tworzyć swoje małe społeczności i znaleźć się bliżej swoich znajomych z grupowych wypadów na rower. Nie dziwi więc, że tym wyjątkowym czasem chce cieszyć się każdy. W trakcie TDU do Adelaide zjeżdża się cała kolarska Australia. Szosowi wyjadacze ze wszystkich większych miast najmniejszego kontynentu świata, robią sobie tutaj wtedy rowerowe wakacje, pokonując w przeciągu tych 10 dni często więcej kilometrów, niż na liczniku łapią prosi, jadący w wyścigu (824.6 km).
Da się spotkać też tutaj i inne narodowości, a nawet i naszych rodaków, którzy np. wpadają na otwarte ustawki z całą drużyną profesjonalnych kolarek. Z tego miejsca ślę serdeczne pozdrowienia dla Pani dyrektor sportowej z Lifeplus-Wahoo Team, z którą zupełnie przypadkowo udało nam się trochę ponarzekać na (ale i też trochę pochwalić) kręcenie po Polsce.
I tak, dobrze przeczytaliście. Z prosami dzielimy tę samą pasję i miłość do kolarstwa, więc będąc w Adelaide w trakcie TDU, zwykły “randomeusz” może pojeździć na ustawce z pro-kolarkami, które ledwo co skończyły swój wyścig i podobnie jak reszta wizytorów, zostają dłużej na miejscu, bo po prostu chcą jeszcze pocieszyć się okolicznymi drogami, przemierzając je z trochę mniej zabójczym tempem.
A czy jest ku temu lepsza okazja niż grupowa jazda z pełnymi podziwu dla nich, amatorami?
Na tym jednak jazda z prosami się nie kończy. Jak będziesz odpowiednio wytrwały i w pełnym słońcu poczekasz chwilę po zakończonym etapie TDU, to tutaj kolarze do hotelu zwykle nie wracają autokarem. Co za tym idzie, będziesz miał okazję, aby w kierunku miasta udać się razem z nimi na rowerach i przez te kilka kilometrów posiedzieć na ich kole.
Nie będę wspominał już o tym, że każdy szanujący się sklep albo ciuchowy brand organizował wspólne luźne kręcenie z kolarzami z World Touru jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu i cieszyły się one naprawdę sporą popularnością.
Same jazdy grupowe są tutaj organizowane oczywiście nie tylko w trakcie Tour Down Under. Wspólne kilometry możesz przemierzać z kimś praktycznie codziennie, bo kluby kolarskie, sklepy rowerowe czy kawiarnie zapraszają na wspólne treningi od poniedziałku do niedzieli. Różnica polega tylko na tym, że w weekendy jest po prostu trochę bardziej chillowo (nie chodzi o tempo). Zawsze zaczyna się od wspólnej kawy (oferuje ją każdy szanujący się serwis i sklep rowerowy) oraz krótkiej pogawędki, aby potem udać się na długą jazdę po drogach, które są tutaj najpiękniejsze. Potem, znowu wraca się do sklepu na kawę.
W trakcie samego TDU ilość „wszystkiego, co kolarskie” sięga po prostu zenitu, gdyż skrótowo mówiąc, każda licząca się w Oz marka się tu pojawia i za wszelką cenę chce przyciągnąć klienta, podsuwając amatorowi wszystko to, co lubi najbardziej. Limitowane produkty, konkursy, darmową kawę, autografy, rozmowy z kolarzami z zawodowego peletonu, oraz rzecz jasna setki wspólnych kilometrów, gdzie liderzy grupy skutecznie osłaniają leniuszków przed często bardzo mocnym wiatrem.
Jeśli macie ochotę wyobrazić sobie, co będzie się działo w 2025 roku, to zobaczcie na tegoroczny kalendarz ustawek: [CLICK]. Przyznacie, jest chyba z czego wybierać?
Wszystko ma swoje minusy i plusy ma
Oczywiste jest to, że Adelaide to również duże, australijskie miasto i nie żyje się tutaj tylko rowerem. Pięknie było oglądać jak na trasie TDU mieszkańcy usadowiali się wygodnie w swoich ogrodach i grillując steki, oglądali etap wyścigu, kompletnie nie przejmując się tym, że droga dla ich użytku została już zamknięta i będzie taka nieprzejezdna jeszcze przez parę kolejnych godzin.
Zwykle jednak, kierowcy nie wykazują się tutaj tak dużą wyrozumiałością. Mimo to, że wszędzie są tutaj pasy rowerowe, to jednak większe australijskie samochody (takich w EU nie uświadczymy) potrafią skutecznie wystraszyć. A przez to, że auto na drodze ma pierwszeństwo przed pieszymi, to ani oni myślą, aby kiedykolwiek ustąpić rowerzyście, który akurat musi zjechać z pasa rowerowego, aby ominąć przeszkodę. Na drogach Adelaide, warto być czujnym i uważać na kierowców, chociaż na całe szczęście, praktycznie nikt nie przekracza tutaj prędkości.
Ale…
Poza tym jest w pytę. Są koale, są kangury. Jak zdecydujesz się tutaj przyjechać, to możesz być pewien, że raczej nie zobaczysz tutaj groźnych węży, ani nie będziesz miał w domu śmiertelnie jadowitego pająka (w zasadzie nie ma takich w całej Australii). Ja wiem, to dosyć niecodzienny kierunek, ale daj mu kiedyś szansę. Nie pożałujesz.
Przykładowe trasy:
Jazda przez miasto i okolicę na Willungę
Okoliczne pagórki śladami peletonu
Zwiedzanie północy
Płaskie rejony
Epicki Norton i zjazd przez Mount Lofty (TDU w tym roku jechało do góry)
Plaża, ale mniej płasko
Region winiarni
Last modified: 28/01/2024